Do ZOO Safari w Borysewie wybieraliśmy się już dość długo, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Tym razem zabraliśmy bratanicę i śmignęliśmy przez Łęczycę do Borysewa. Śmieszna sprawa, bo po drodze, zaraz za Poddębicami, przejeżdżaliśmy przez Pragę.
O tym ZOO rozpisywać się nie będę, tym bardziej, że jak pamiętam Ania była tam jakoś niedawno, a poza tym nie każdy lubi tego typu obiekty. Nam się podobało, tym bardziej, że ZOO jest dość duże (choć myślałem, że jest jeszcze większe), a zwierzęta mają duże przestrzenie na wybiegach.

Najbardziej zapamiętaliśmy białe tygrysy, białe lwy (i te prześliczne małe lwiątka!), fokę, psy dingo i młodego niedźwiedzia brunatnego, którego ZOO przygarnęło raptem parę dni przed naszą wizytą.
Oczywiście oglądaliśmy pokazowe karmienia foki, kotów drapieżnych, małp, wilków, dingo i oczywiście misia, którego opiekunowie karmili mlekiem z butelki. Cóż za zabawny zwierzak! Myślę że w takim ZOO będzie miał o niebo lepiej, niż w cyrku, z którego przybył.

W drodze powrotnej całkiem spontanicznie zatrzymaliśmy się w Łęczycy, przy zamku, który dość szybko zwiedziliśmy, gdyż kończył się czas zwiedzania. Wejście akurat tego dnia było za free, tylko wieża kosztowała po 2 pln od łebka, a na wieżę warto wejść, bo raz, że jest świetne, klimatyczne i wąskie przejście pomiędzy zamkiem a wieżą, a dwa, że widoki przy dobrej pogodzie są świetne, i widać całą Łęczycę jak na dłoni.
O zamku też nie będę się rozpisywał, bo jak dobrze pamiętam, jakaś Krajtroterka była tam w zeszłym roku, i sporo ciekawostek napisała w swojej relacji. My zwiedziliśmy szybciutko muzeum zamkowe, wraz z kolekcją figurek, rzeźb itp. Dotyczące słynnego mieszkańca tegoż zamku, a mianowicie, diabła Boruty. Coś ślicznego i naprawdę warto to zobaczyć. Mieliśmy też szczęście, bo na dziedzińcu zamkowym odbywały się akurat ćwiczenia do inscenizacji, jaka miała odbyć się w nadchodzący weekend.



To był bardzo fajny i udany wyjazd, naszym dziewczynom bardzo się podobało, zarówno w ZOO, jak i na zamku.













