Pojechaliśmy do niewielkiej miejscowości Łącko, niedaleko Jarosławca. Obecnie dojazd nad jezioro jest nieco utrudniony ze względu na rozległe remonty drogowe we wsi. Jednak końcowy efekt na pewno wkrótce zrekompensuje mieszkańcom i turystom obecne niedogodności. W Łącku jest niewielka przystań ,gdzie prężnie działa szkółka żeglarska oraz wypożyczalnia jachtów,kajaków i innego sprzętu pływającego.
Skorzystaliśmy z małej żaglówki typu Omega (jacht odkrytopokładowy o małym zanurzeniu, dł. 6,20 m, szer. 1,80 m, zanurzenie 0,16 m, zanurzenie z mieczem 0,96 m, wysokość masztu 8,30 m. ). Rejs trwał ok. 2 h. Nigdy wcześniej nie miałam okazji żeglować. Przyznaję więc ,że początkowo z niewielkim stresem siedziałam na burcie,z niepokojem wsłuchując się w plusk fal i obserwując przechylenia żaglówki. Jednak dość szybko wrażenie to ustąpiło radości i poczuciu wolności. Oczywiście podczas rejsu padało wiele komend w zupełnie obcym mi żeglarskim języku : zwrot przez sztag, luzuj szoty,odpadł itp. Wesoła żeglarska ekipa opowiadała swoje,niesamowite przygody,więc czas mijał niepostrzeżenie.

Żeglowaliśmy po jeziorze Wicko. Jest to jezioro przybrzeżne,oddalone od morza zalesioną mierzeją. Zajmuje obszar 1059 ha, ma 5,1 km długości i 3,7km szerokości . Jego maksymalna głębokość wynosi 6 m, a średnia 2m. Północny brzeg jeziora jest zajęty przez poligon morski Wicko. Oprócz pomostu w Łącku na jeziorze są jeszcze trzy inne ,w tym jeden wojskowy.
Samo Łącko to wieś turystyczna,gdzie można wynająć sobie kwaterę agroturystyczną,by spędzić urlop nad jeziorem. We wsi można podziwiać domy szachulcowe, późnogotycki kościół z XVI w. oraz gotycką bramę wjazdową na cmentarz przykościelny . W jednej z zagród mieszkał niegdyś chłop Jan Lange,który opiekował się małym księciem Bogusławem X, późniejszym władcą Pomorza, synem księcia Eryka i księżnej Zofii. Dokładniej mówi o tym tablica informacyjna we wsi.

Vivere non necesse, navigare necesse est ( Życie nie jest konieczne, żeglowanie jest konieczne)-tak podobno brzmiały słowa Pompejusza wskakującego na statek, by dopłynąć do domu. W naszym przypadku konieczne jest jedno i drugie,dlatego po zakończonym rejsie oddaliśmy się nabrzeżnej relaksacji i degustacji potraw z grilla. Na łące przy niewielkiej przystani jest na to wydzielone miejsce,są też zadaszone stoły,więc „grilling” jest bezproblemowy. Przy okazji mogliśmy się nauczyć się co nieco z zakresu żeglarstwa, ponieważ w pobliżu trwały zajęcia szkółki żeglarskiej: udzielanie pierwszej pomocy-ćwiczenia na fantomach , rzut koła ratunkowego, a także nauka wiosłowania na kajakach. Tylko nasza wnusia pozostała obojętna na te lekcje ,ponieważ najbardziej pochłaniało ją robienie błotnistych babek na brzegu jeziora. Jednym zdaniem „ dla każdego coś dobrego” i to się nazywa wypoczynek na łonie natury.











