Zastanawialiśmy się nad drugą wyprawą w Tatrach Wysokich podczas pobutu na Sławacji i padło na Krywań. Po pierwsze weszlibyśmy wyżej jak na Rysy, które już zdobyliśmy, po drugie jest to narodowa góra Słowaków, podobnie jak nasz Giewont, po trzecie Krywań jest uznany za najpiękniejszy szczty Tatr, i po czwarte chcieliśmy sprawdzić naszą kondycję, czy potrafimy wejść na szczyt z opisów z ciężkim podejściem..
Ruszyliśmy z Trzech Źródeł szlakiem zielonym na wysokości 1140 m n.p.m. - przed nami tylko cztery godziny na szczyt. W przewodniku pisali o cieżkim i stromym podejściu i jest tak faktycznie. Szlak przebiega cały czas pod górę, cztery godziny noga w górę, noga w górę, cały czas w słońcu gdyż drzewa w początkowym odcinku to same kikuty. Dopiero po jakichś dwóch godzinach można dostrzec szczyt Krywania - 2494 m n.p.m. , a my zobaczyliśmy na dodatek chmurę, za którą skrył się szczyt. Przed szczytem przez moment szlak prowadzi już bardzo delikatnie pod górę, gdzie można było odpocząc, bo przed nami był najtrudniejszy odcinek. Zaczynają się już skały i dochodzimy do niebieskiego szlaku, którym najpierw zdobywamy szczyt Małego Krywania 2335 m n.p.m.

W przewodniku także się doczytałam że jest to szczyt trudny techniczne i są łańcuchy. Jak się okazało trudny jest ale po łańcuchach już tam nie ma ani śladu. Od Małego Krywania szlak prowadzi grzbietem prawie że po równi pochyłej ułożonej z głazów. Miejscami trzeba było wchodzić rękami i nogami, jak pająk szukając miejsca gdzie tu wsadzić stopę a podciągnąć się na rękach. I muszę przyznać że ten odcinek był chyba najlepszy, nie myślało się o zmęczeniu, adrenalina działała. No i byliśmy już wysoko, na dachu świata, wokół nas świat, wiatr, przestrzeń.
Mieliśmy pecha co do pogody bo chmura jak zawisła nad szczytem to tak nie chciała go opuścić, więc docierając na szczyt powiatało nas mleko. Ale szczyt zdobyty, słabości przezwyciężone, cztery godziny trudu dla tej chwili - bezcenne. Schodziliśmy w dół już w inny sposób, bardziej ślizgiem, nie było tak źle jak myślałam że będzie wchodząc do góry.

Wracaliśmy szlakiem niebieskiem, po zejściu już na łagodny odcinek, siedliśmy żeby odpocząć. Ja najchętniej bym tam została, po prostu siedzieć i się zachwycać, po co wracać do domu do tych czterech ścian. Tam nie ma żadnych. Ale niestety jeszczty tylko na dół cztery godzinki i wracamy do rzeczywistości.



























