20.04.2009.

Chełmiec zobaczyłem po raz pierwszy kilka lat temu, gdy przez kilka dni pracowałem w Wałbrzychu, i od tamtego czasu przyciągał mnie.
Nie mogąc przyjechać do Wałbrzycha, oczyma wyobraźni oglądałem górę wielokrotnie.:

Widziałem ją lecie, w ciemnej zieleni jej lasów, widziałem ją też w zimie, w bieli i czerni; rozsiadała się, wyjaśniona, pogodna, pod błękitem wiosennego nieba; górowała ponad doliną tak wysoko, że głowę swą chowała w chmurach szarej, płaczącej jesieni.
Wypięknioną widziałem ją o zachodzie, gdy wielkie, miedziane słońce w ostatnich swoich chwilach, chowając się za sąsiednie wzgórze, oprószało czerniejące zbocza złotym pyłem. Była daleka, smutna i ledwie widoczna zza ściany deszczu, ale była też bliska, jakby wesoła, gdy grzała swe lasy w mocnym słońcu letniego ranka.

Baśniowa, tajemnicza i niedostępna wydała mi się, gdy samym szczytem wychylała się ponad otulającą ją mgłę, na powrót stając się znaną i bliską, gdy słońce wyssało mgłę, przywracając górze łączność z ziemią.
Ta góra potrafi fascynować, chociaż trudno byłoby mi wskazać przyczynę. Wszak nie jest wielką, ani w żaden inny sposób wyjątkową. Może w jej usytuowaniu tkwi przyczyna? Bo Chełmiec wznosi się ponad miastem, jest widoczny z każdej chyba uliczki tego miasta; ta góra patronuje miastu rozciągającemu się u jej podnóża, ona chroni je swoimi stokami.

Gdy już mogłem pojechać w góry, na cel pierwszej wyprawy wybrałem właśnie Chełmiec. Kluczyłem trochę po mieście, ale w końcu udało się mi znaleźć uliczkę podchodzącą pod las u stóp góry. Szedłem na szczyt i ciągle porównywałem oglądane z wcześniejszymi wyobrażeniami; nie byłem zawiedziony, góra spełniła moje oczekiwania, mimo iż ze szlaku prowadzącego na szczyt rozległych widoków nie ma. Był las, były skały, była wiosna szczodrze udzielająca mi swojej radości.
Ze szczytu widzi się miasto dosłownie u stóp, widok jest ładny, a dla mieszkańca miasta jest zapewne i ciekawy mnóstwem szczegółów. Rozglądałem się po płaskim szczycie, jakże innym od szczytu Giewontu, na którym tak łatwo wskazać ten jeden, najwyższy głaz, ale na Chełmcu tak nie ma. Tam, gdzie wybrzuszenie terenu każe doszukiwać się szczytu, stoi duży budynek telewizyjnej stacji nadawczej, ogrodzony, pilnowany przez kamery. Ten budynek właśnie, te kamery… jakoś nie pasują tam.
Zielonym szlakiem postanowiłem pójść na Trójgarb - górę widoczną między drzewami, daleko, po drugiej stronie doliny. Poszedłem ścieżką ostro opadającą między świerkami, a gdy trafiłem na zwalisko drzew, uznałem, że zgubiłem szlak i wróciłem na szczyt. W rozmowach z innymi wędrowcami wyszło mi, że jednak szedłem dobrze. Więc znowu w dół, pod lub nad leżącymi pniami. Z mapy wynikało, że szlak prowadzi cały czas prosto w dół, aż do podnóża góry, a po drodze przecina niebieską ścieżkę rowerową. Było inaczej: znak na drzewie kazał mi skręcić w prawo, na rowerową ścieżkę. Po paręset metrach uznałem, że niezgodność drogi z mapą jest zbyt duża i zawróciłem. Gdy zatrzymałem się na styku tych dwóch szlaków, z dołu wspięło się małżeństwo, jak się w rozmowie okazało. Zapytałem o zielony szlak w dół, a kobieta pokazał palcem i powiedziała:
-Jestem tam, wielki jak byk.
Spojrzałem, i faktycznie, jakieś trzydzieści metrów niżej, między drzewami, zobaczyłem zieloną plamkę wielkości może nie byka, ale mrówki na pewno. Ścieżki nie było widać.
-Wie pan - powiedział jej mąż - tutaj prowadzili wycinkę, nie ma już tego drzewa, na którym był zaznaczony zakręt szlaku.
Takie jest tam oznaczenie szlaków, niestety.
Cała ta trasa, blisko trzy godziny drogi, była po prostu piękna. Zbocze Chełmca pokrywał rosły las bukowy, a w dolinie rósł bór świerkowy. Gdy wszedłem w niego, od razu zrobiło się cicho i ciemno. Jedynym jasnym miejscem była zabłąkana plama słońca na pniu drzewa, w tym ciemnym lesie przyciągająca wzrok niczym motyl w zimowej martwocie, a jedynym dźwiękiem usłyszany gdzieś w koronach drzew, był rytmiczny świst powietrza bitego skrzydłami dużego ptaka. Przez moment oczekiwałem uderzenia dziobem jakiejś harpi w tył mojej głowy - dziwne są nasze skojarzenia...
Podejście na Trójgarb wiedzie borem świerkowym rosnącym na stromych stokach góry, stokach schodzących ku sobie i tworzących w ten sposób głębokie wąwozy. Szlak na szczęście ciął zbocza, wznosząc się łagodnie. Plamy słońca i zapachy! Kolory i kierunki przestrzeni! (tylko drzewa nieomylnie wznoszą się prosto w górę, w tajemny sposób mierząc pion). Kryształowe powietrze, w którym jest radość, radość i błękit - po prostu wiosna! Obraz malowany barwami, zapachami i świadomością przeżywania pięknego dnia.
A strumienie wyszeptywały swoje niekończące się opowieści - chłodne, ciche, uspokajające, podobne, ale nigdy takie same: każdy zakręt, każdy próg kamienny, opowiadał swoją wersję strumykowej baśni, i gdy głos jednego roztapiał się za mną w szumie świerków, przed sobą słyszałem nowy szept - zawsze świeży i zawsze pociągający głos mieszkającej tam nimfy.
Na szczycie, z którego widać Karkonosze ze Śnieżką, usiadłem na zwalonym pniu, i jedząc kanapki patrzyłem na wielką dolinę zamkniętą sinymi szczytami. Po chwili przysiadła się do mnie babcia z córką i dwójką dziesięcioletnich wnucząt; spędziliśmy pół godziny na miłej pogawędce, a gdy chciałem wstać, kolano, mocno stłuczone parę lat temu, wrzasnęło ostrym bólem. Rozchodzi się - zapewniałem sam siebie, kulejąc. Nie rozeszło się. Aż do samochodu, odległego stamtąd o cztery godziny drogi, szedłem odczuwając ból. Wypróbowałem wszystkie techniki chodzenia; najskuteczniejsza okazała się metoda "na sztywną nogę", polegająca na nie zginaniu kolana (bo takiego ruchu najbardziej nie lubiło), ale, by zrobić taką sztywną nogą krok, musiałem odchylać się nieco w lewo, a nogą zataczać krąg na zewnątrz. Szło mi nieźle, czas przejścia miałem tylko niewiele większy od czasów podawanych na mapie, ale z pierwotnie planowanej drogi przez Chełmiec zrezygnowałem. Nie bardzo wyobrażałem sobie pokonanie tego dwustumetrowego podejścia między bukami. Zaryzykowałem, i zszedłem ze szlaku, omijając górę jakimś leśnym duktem. Wyciągnięcie nóg w samochodzie było autentyczną rozkoszą, ale nie żałuję ani chwili, ani jednego kroku bolącą nogą.
PS. Zdjęcia mam od Darka, zamieszczam je tutaj za jego uprzejmą zgodą.