Góry Wałbrzyskie

, Krzysztof
Miniaturowa mapa z zaznaczeniem

20.04.2009.

, Krzysztof
, Krzysztof

Chełmiec zobaczyłem po raz pierwszy kilka lat temu, gdy przez kilka dni pracowałem w Wałbrzychu, i od tamtego czasu przyciągał mnie.

Nie mogąc przyjechać do Wałbrzycha, oczyma wyobraźni oglądałem górę wielokrotnie.:

, Krzysztof
, Krzysztof

Widziałem ją lecie, w ciemnej zieleni jej lasów, widziałem ją też w zimie, w bieli i czerni; rozsiadała się, wyjaśniona, pogodna, pod błękitem wiosennego nieba; górowała ponad doliną tak wysoko, że głowę swą chowała w chmurach szarej, płaczącej jesieni.

Wypięknioną widziałem ją o zachodzie, gdy wielkie, miedziane słońce w ostatnich swoich chwilach, chowając się za sąsiednie wzgórze, oprószało czerniejące zbocza złotym pyłem. Była daleka, smutna i ledwie widoczna zza ściany deszczu, ale była też bliska, jakby wesoła, gdy grzała swe lasy w mocnym słońcu letniego ranka.

, Krzysztof
, Krzysztof

Baśniowa, tajemnicza i niedostępna wydała mi się, gdy samym szczytem wychylała się ponad otulającą ją mgłę, na powrót stając się znaną i bliską, gdy słońce wyssało mgłę, przywracając górze łączność z ziemią.

Ta góra potrafi fascynować, chociaż trudno byłoby mi wskazać przyczynę. Wszak nie jest wielką, ani w żaden inny sposób wyjątkową. Może w jej usytuowaniu tkwi przyczyna? Bo Chełmiec wznosi się ponad miastem, jest widoczny z każdej chyba uliczki tego miasta; ta góra patronuje miastu rozciągającemu się u jej podnóża, ona chroni je swoimi stokami.

Góry Wałbrzyskie, Krzysztof
Góry Wałbrzyskie, Krzysztof

Gdy już mogłem pojechać w góry, na cel pierwszej wyprawy wybrałem właśnie Chełmiec. Kluczyłem trochę po mieście, ale w końcu udało się mi znaleźć uliczkę podchodzącą pod las u stóp góry. Szedłem na szczyt i ciągle porównywałem oglądane z wcześniejszymi wyobrażeniami; nie byłem zawiedziony, góra spełniła moje oczekiwania, mimo iż ze szlaku prowadzącego na szczyt rozległych widoków nie ma. Był las, były skały, była wiosna szczodrze udzielająca mi swojej radości.

Ze szczytu widzi się miasto dosłownie u stóp, widok jest ładny, a dla mieszkańca miasta jest zapewne i ciekawy mnóstwem szczegółów. Rozglądałem się po płaskim szczycie, jakże innym od szczytu Giewontu, na którym tak łatwo wskazać ten jeden, najwyższy głaz, ale na Chełmcu tak nie ma. Tam, gdzie wybrzuszenie terenu każe doszukiwać się szczytu, stoi duży budynek telewizyjnej stacji nadawczej, ogrodzony, pilnowany przez kamery. Ten budynek właśnie, te kamery… jakoś nie pasują tam.

Zielonym szlakiem postanowiłem pójść na Trójgarb - górę widoczną między drzewami, daleko, po drugiej stronie doliny. Poszedłem ścieżką ostro opadającą między świerkami, a gdy trafiłem na zwalisko drzew, uznałem, że zgubiłem szlak i wróciłem na szczyt. W rozmowach z innymi wędrowcami wyszło mi, że jednak szedłem dobrze. Więc znowu w dół, pod lub nad leżącymi pniami. Z mapy wynikało, że szlak prowadzi cały czas prosto w dół, aż do podnóża góry, a po drodze przecina niebieską ścieżkę rowerową. Było inaczej: znak na drzewie kazał mi skręcić w prawo, na rowerową ścieżkę. Po paręset metrach uznałem, że niezgodność drogi z mapą jest zbyt duża i zawróciłem. Gdy zatrzymałem się na styku tych dwóch szlaków, z dołu wspięło się małżeństwo, jak się w rozmowie okazało. Zapytałem o zielony szlak w dół, a kobieta pokazał palcem i powiedziała:

-Jestem tam, wielki jak byk.

Spojrzałem, i faktycznie, jakieś trzydzieści metrów niżej, między drzewami, zobaczyłem zieloną plamkę wielkości może nie byka, ale mrówki na pewno. Ścieżki nie było widać.

-Wie pan - powiedział jej mąż - tutaj prowadzili wycinkę, nie ma już tego drzewa, na którym był zaznaczony zakręt szlaku.

Takie jest tam oznaczenie szlaków, niestety.

Cała ta trasa, blisko trzy godziny drogi, była po prostu piękna. Zbocze Chełmca pokrywał rosły las bukowy, a w dolinie rósł bór świerkowy. Gdy wszedłem w niego, od razu zrobiło się cicho i ciemno. Jedynym jasnym miejscem była zabłąkana plama słońca na pniu drzewa, w tym ciemnym lesie przyciągająca wzrok niczym motyl w zimowej martwocie, a jedynym dźwiękiem usłyszany gdzieś w koronach drzew, był rytmiczny świst powietrza bitego skrzydłami dużego ptaka. Przez moment oczekiwałem uderzenia dziobem jakiejś harpi w tył mojej głowy - dziwne są nasze skojarzenia...

Podejście na Trójgarb wiedzie borem świerkowym rosnącym na stromych stokach góry, stokach schodzących ku sobie i tworzących w ten sposób głębokie wąwozy. Szlak na szczęście ciął zbocza, wznosząc się łagodnie. Plamy słońca i zapachy! Kolory i kierunki przestrzeni! (tylko drzewa nieomylnie wznoszą się prosto w górę, w tajemny sposób mierząc pion). Kryształowe powietrze, w którym jest radość, radość i błękit - po prostu wiosna! Obraz malowany barwami, zapachami i świadomością przeżywania pięknego dnia.

A strumienie wyszeptywały swoje niekończące się opowieści - chłodne, ciche, uspokajające, podobne, ale nigdy takie same: każdy zakręt, każdy próg kamienny, opowiadał swoją wersję strumykowej baśni, i gdy głos jednego roztapiał się za mną w szumie świerków, przed sobą słyszałem nowy szept - zawsze świeży i zawsze pociągający głos mieszkającej tam nimfy.

Na szczycie, z którego widać Karkonosze ze Śnieżką, usiadłem na zwalonym pniu, i jedząc kanapki patrzyłem na wielką dolinę zamkniętą sinymi szczytami. Po chwili przysiadła się do mnie babcia z córką i dwójką dziesięcioletnich wnucząt; spędziliśmy pół godziny na miłej pogawędce, a gdy chciałem wstać, kolano, mocno stłuczone parę lat temu, wrzasnęło ostrym bólem. Rozchodzi się - zapewniałem sam siebie, kulejąc. Nie rozeszło się. Aż do samochodu, odległego stamtąd o cztery godziny drogi, szedłem odczuwając ból. Wypróbowałem wszystkie techniki chodzenia; najskuteczniejsza okazała się metoda "na sztywną nogę", polegająca na nie zginaniu kolana (bo takiego ruchu najbardziej nie lubiło), ale, by zrobić taką sztywną nogą krok, musiałem odchylać się nieco w lewo, a nogą zataczać krąg na zewnątrz. Szło mi nieźle, czas przejścia miałem tylko niewiele większy od czasów podawanych na mapie, ale z pierwotnie planowanej drogi przez Chełmiec zrezygnowałem. Nie bardzo wyobrażałem sobie pokonanie tego dwustumetrowego podejścia między bukami. Zaryzykowałem, i zszedłem ze szlaku, omijając górę jakimś leśnym duktem. Wyciągnięcie nóg w samochodzie było autentyczną rozkoszą, ale nie żałuję ani chwili, ani jednego kroku bolącą nogą.

PS. Zdjęcia mam od Darka, zamieszczam je tutaj za jego uprzejmą zgodą.

Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
Komentarze 13
2010-12-10
Moje inne podróże

Komentarze

Zostaw swój komentarz

Avatar użytkownika Darek
Darek
10 grudzień 2010 23:07
Dużo wody upłynęło w Wiśle od tamtych zamierzchłych czasów, ale ważne że zostały po nich wspaniałe wspomnienia 🙂
Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
10 grudzień 2010 22:58
Właśnie! Przypomniałeś mi, że QSL to była karta potwierdzająca łączność, i że gdzieś w swoich szpargałach mam kilka takich kart. A morsa już prawie nic nie pamiętam, chociaż kiedyś owszem, nieźle znałem. Pamiętam też swój znak, SP8FIO. Chyba taki był, skleroza, teraz już nie jestem pewny, wiesz, minęło blisko 40 lat, szmat czasu..
Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
10 grudzień 2010 22:54
[cytuj autor='Adam Prończuk']Extra wspomnienia.
My mieliśmy długi szpagat rozciągniety między blokami, na końcach zakrętki ze słoików . Zestaw do łączności przewodowej🙂[/cytuj]
I to to działało?? Bez karty SIM? 🙂
Avatar użytkownika Darek
Darek
10 grudzień 2010 22:48
Każdy od czegoś musiał zacząć, ja kawalerskie hobby rozwijałem w wojsku będąc radiotelegrafistą na okrętach hydrograficznych, a po wyjściu z woja ostro angażowałem się w działalność związaną z CB.
Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
10 grudzień 2010 22:41
Extra wspomnienia.
My mieliśmy długi szpagat rozciągniety między blokami, na końcach zakrętki ze słoików . Zestaw do łączności przewodowej🙂
Avatar użytkownika Darek
Darek
10 grudzień 2010 22:27
Braliśmy ze dwa akumulatory na plecy, radiostację i szliśmy na górę Chełmiec. Wchodziliśmy na nią zazwyczaj od Boguszowa, wyjeżdżaliśmy w piątek po południu, na miejscu rozbijaliśmy namioty i DX-owaliśmy wtedy na całego, poszukując rekordowych połączeń. Na miejscu oczywiście ognisko, kiełbaski i jakieś piwko. Wracaliśmy w sobotę po południu, lub dopiero w niedzielę. Z tamtych czasów pozostały mi jeszcze Qeselki potwierdzające odbycie dalekich rozmów. Najcenniejsza Qeselka jest napisana Brajlem od niewidomego radiotelegrafisty.
Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
10 grudzień 2010 22:13
Czyli łączność międzykontynentalna🙂
Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
10 grudzień 2010 22:11
Downhill na rowerach?
Avatar użytkownika Darek
Darek
10 grudzień 2010 22:10
Bingo trafiony zatopiony 🙂
Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
10 grudzień 2010 22:08
Darku, to było tak dawno temu, że już nie jestem pewny czy dobrze pamiętam: kiedyś krótkofalowcy, tacy napaleńcy z radiostacjami, nazywali DX w swoim slangu połączenia z odległymi krajami. Kiedyś, przez krótki czas, byłem takim krótkofalowcem. Czy takie jest znaczenie użytego przez Ciebie skrótu DX?
Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
10 grudzień 2010 22:04
Owszem, nie tylko w Wałbrzyskich rozmija się.
Dziękuję, Adasiu.
Avatar użytkownika Darek
Darek
10 grudzień 2010 22:01
Pięknie opisałeś ten Chełmiec, ja też go znam dość dobrze. Kiedyś jeździłem z rówieśnikami na tą górę DX-ować. To były czasy które już chyba nigdy nie wrócą, pozostały tylko wspomnienia 🙂
Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
10 grudzień 2010 21:35
Dość często zdarza mi się też , że trasa rozmija się z mapą, a może odwrotnie.
Przyjemnie się czytało Krzyś. Pozdrawiam

Wycieczka na mapie

Zwiedzone atrakcje

Chełmiec

Trójgarb

Zaczarowane Podróże - dawniej podroze.polskieszlaki.pl
Copyright 2005-2024