Góry Stołowe

, Krzysztof
Miniaturowa mapa z zaznaczeniem

10.10.

Kilka dni wcześniej, będąc w delegacji, wieczorem, nareszcie po pracy, czytałem ilustrowaną i dobrze napisaną książkę o polskich górach. Lektura wzbudzała we mnie pragnienie wędrówki, ale także bezsilność, tęsknotę i najsilniejsze uczucie - żal: ostatnie słoneczne dni jesieni, a ja nie mogę pojechać w góry!

, Krzysztof
, Krzysztof

Aura okazała się być łaskawa trzymając dla mnie nici babiego lata.

Jeszcze w piątkowe popołudnie zamierzałem pracować w sobotę, a w góry pojechać tylko na jeden dzień, ale zmieniłem plan gdy poznałem prognozę pogody na weekend. Zapakowałem plecak i usiadłem w fotelu obłożywszy się mapami i przewodnikami. Dwa dni na szlaku, więc powinienem wybrać taką trasę, aby w jej połowie było schronisko. Pożądliwie patrzyłem na co większe szczyty, niezdecydowany, aż w końcu zauważyłem, że szukam takiej trasy, aby wejść na jak największą ilość szczytów zaliczanych do korony gór polskich. Wtedy zaprotestowałem: przecież nie dla ich zdobycia chodzę w góry! Nie zbieram żadnych poświadczeń, więc jeśli już, to sam kiedyś zdecyduję, czy zdobyłem koronę, a będzie ona skutkiem moich wędrówek, nie ich przyczyną.

Góry Stołowe, Krzysztof
Góry Stołowe, Krzysztof

Po raz trzeci w tym roku zdecydowałem się pojechać w Góry Stołowe, bo co prawda we wszystkich pasmach Sudetów wiele jest nieznanych mi szlaków – a każdy woła mnie - ale w te góry ciągnęły mnie fantastyczne formy skalne. Zadzwoniłem jeszcze do schroniska na szczycie Szczelińca rezerwując miejsce – i położyłem się spać.

Różanoplaca odsypiała swoje wczesne letnie wstawanie, a gdy w końcu wyswobodziła się z objęć kochanka (a może nie? Może noc spędziła słuchając świerszcza i rozmyślając nad swoim zapominalstwem?), miałem za sobą połowę trasy i właśnie przejeżdżałem przez Wrocław. Za miastem wjechałem we mgłę. Nie, nie, mgła nie przeszkodzi mi w nasyceniu się urokiem gór – przekonywałem siebie tym usilniej, im bliżej byłem celu podróży – Przełęczy Lisiej przeciętej znaną mi, uroczą Drogą Stu Zakrętów, i im gęstsza była mgła.

, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof

Zawsze, ilekroć jadę w góry, odczuwam ekscytację, radość i niecierpliwość, a ten wyjazd dał mi wszystkiego po dwakroć: wszak po raz pierwszy nocować miałem w schronisku, po raz pierwszy oglądać ze szczytu zachód i wschód słońca, od tak długiego czasu po raz pierwszy oderwać się od codzienności na dwie doby. Mgła nie przeszkodzi mi – mówiłem siebie wjeżdżając na teren Parku, między drzewa otulone mgłą. Po wyjściu z zakrętu, mając przed sobą prosty odcinek drogi, rzadkość tutaj wielką, zobaczyłem słońce między ciemnymi, gęstymi gałęziami świerków. Brew przepisom zatrzymałem się, wysiadłem i patrzyłem, oczarowany pięknem tego jakże niespodziewanego widoku. Powietrze z resztką mgły rozpłomieniło się trafione promieniami słońca, spomiędzy drzew wytrysnęły pałające słupy światła, rozświetliły zieleń buków i pognały dalej, między drzewa; były tak jasne, tak intensywne, że naturalnym wydawało się dotknięcie ich; wszystko wokół w tej jednej chwili nabrało ogromnego uroku, a ja sam poczułem w sobie radość życia, niecierpliwość i gotowość przeżywania właściwe młodości. Zobaczyłem zatrzymaną chwilę czasu, chwilę mojego życia: owionęła mnie swoją czarodziejską aurą, a ja chwyciłem ją wołając: trwaj!, i ona posłusznie była przy mnie. Ręce mi drżały, nie wiedziałem co robić; patrzeć i robić zdjęcia i biec chciałem tam, gdzie świetlne słupy dotykały ziemi by dotknąć je, jak wiele lat temu, gdy dane mi było zobaczyć miejsce wspierania się tęczy o ziemię. Wtedy trawa łąki barwiła się jej kolorami, teraz szarozielone poszycie górskiego lasu słoneczną jasnością odpowiadało słońcu, a posępne jeszcze przed chwilą pnie świerków i buków wydały się zastygłymi w słonecznej pieszczocie olbrzymami nie z tego świata.

Do tego świata sprowadziła mnie mina kierowcy samochodu wymijającego mojego forda o grubość lakieru. Pojechałem na parking na Lisiej Przełęczy, a stamtąd poszedłem żółtym szlakiem ku Białym Skałom. Gdzieś tam, w pobliżu tych urokliwych i faktycznie prawie białych skał, dane mi było zobaczyć kolejny niecodzienny widok: z krawędzi urwiska cały świat wydawał się tonąć w powodzi światła. Powietrze było świetliste, odległe szczyty wyłaniały się z morza świecącej perłowo mgły zalegającej doliny, ciemna zieleń bliskich zboczy nabrała połysku starego złota, a drzewa nad ścieżką stały się feerią kolorów żółtych, bursztynowych i czerwonych, a wszystkie one były żywe, nasycone, lśniące.

, Krzysztof
, Krzysztof

Robiłem zdjęcia, ale nie na moje umiejętności uchwycenie takich odcieni barw; zostały mi zdjęcia zrobione moim własnym aparatem, mam je pod powiekami i tam będę je pieczołowicie przechowywać.

Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek zniesie wszystko poza codziennością – i miał rację, zwłaszcza w odniesieniu do mężczyzn, którym jakby trudniej odnaleźć się w toku zwykłych, codziennych trosk i zajęć. Niesprawiedliwość w łatwym stawaniu się czasu wyjątkowego czasem codziennym. Gdybym miał możliwość oglądania tych widoków codziennie, właśnie przez to przestałyby być wyjątkowe, tracąc swój dobroczynny wpływ na mnie; doświadczyłem tej przemiany kilka lat temu, gdy przez ponad dwa miesiące mogłem oglądać z okna swojego pokoju szczyty Beskidu Śląskiego. Zostają więc tylko chwile wyrwane z codzienności, jakby kradzione i na krótki czas przeniesione w inny świat; zostają moje jakże często bezradne próby uchwycenia pięknych chwil, by zatrzymane dalej promieniowały swój urok.

, Krzysztof
, Krzysztof

W pobliżu Narożnika, czy może na nim samym, na brzegu urywającej się gwałtownie wierzchowiny, znalazłem drugiego Małpoluda, miniaturkę niewiele większą ode mnie; nie wiem, czy ta ładna skała ma swoją nazwę, a jeśli nie ma, to może należałoby ją nadać?..

Dalej były Błędne Skały, na które poszedłem, nie pojechałem, czując nieco irracjonalną niechęć przed takim zwiedzaniem gór. To świat ze snu autora książek fantasy, któremu brakuje tylko widoku rycerzy z mieczami na plecach, świat odległy o świetlne mile od mojego codziennego świata.

, Krzysztof
, Krzysztof

Godzinę przed zmierzchem wszedłem na szczyt Szczelińca. Byłem w jedynym chyba miejscu Polski, z którego Czechy widać na północy, na południu i na zachodzie. Dolina przede mną oddzielała masyw Szczelińca od sąsiedniego Bozanowskiego Spicaka, już po czeskiej stronie, a daleko i wysoko, na tle ciemniejącego nieba, podobne do zębatych, sinych chmur, widniały Karkonosze z wyniosłym stożkiem Śnieżki, za którymi znowu była Polska. Na lewo, za najbliższym szczytem, byli już sąsiedzi, a za mną był niewidoczny z tego miejsca wysoki masyw Śnieżnika, za którym jeszcze raz zaczynały się Czechy.

Słońce zachodziło nad stromym zboczem Błędnych Skał, oprószając ciemniejący świat złotym pyłem; zarysy szczytów, bliższe czarne, dalsze szare i granatowe, powoli nikły w ciemności, a niżej rozległa dolina znaczyła się tysiącem świateł miasteczek i osad. Ogromna, intensywnie czerwona łuna zachodu rozpalona na pół nieboskłonu oświetlała od dołu granatowe, pęczniejące, brzuchate chmury - jakby ich brzemienne ogniem cielska przygnieść chciały cichą, bezbronną, usypiającą ziemię.

Gdy dwa najbliższe szczyty, Bozanowski Spicak i Błędne Skały, znikły w ciemnościach, jedynie odległa Śnieżka trwała widoczna na tle gasnącej zorzy, niczym niewzruszony strażnik Sudetów.

Obejrzałem się. Jasne okna schroniska kusiły. Grzane piwo przed snem? Dałem się skusić. Pokój noclegowy przypomniał mi wojsko: duża sala wypełniona piętrowymi pryczami i smrodem skarpetek. Nawet koce były wojskowe, bo szare i szorstkie.

Od mało wyraźnej szarości na tle ciemności nocy ledwie przeczuwającej nadejście świtu, poprzez niebieski odcień nadawany jego skałom przez pierwsze, delikatne jeszcze światło dnia, po świecenie skał miedzianym kolorem na tle szarych niebieskości dalekich szczytów otoczonych linią horyzontu pałającą odcieniami czerwieni i różu - świt na Szczelińcu w towarzystwie nieporuszonego jak zwykle Małpoluda. Zadziwiał kontrast barw. Doliny w szarościach rozmytych mgłą z której wynurzały się pojedyncze drzewa i małe wzgórza, wyżej intensywnie kolorowa linia horyzontu, a ponad nią błękitniejące, czyste, wyniosłe niebo; pobliskie skały czarne, ostro rysowane, a rosnąca tuż obok brzoza zastygła w oczekiwaniu pierwszych promieni. Tuż po wschodzie słońca, przez krótką chwilę, była jedynym drzewem świecącym żółciami i zieleniami swoich liści, podczas gdy zachodnie zbocza gór trwały w swej czerni, a dolina nie wiedziała jeszcze o wschodzie. Gdy wychyliłem się, zobaczyłem słońcem oblany profil obojętnego Małpoluda i świecące szczyty skał.

Do Karłowa schodziłem powoli, często zatrzymując się i oglądając za siebie, chcąc jeszcze mocniej zapisać w pamięci chwile na szczycie i obrazy słonecznego ranka. Postanowiłem poznać chociaż kawałek czeskich Gór Stołowych, pojechałem więc do Pasterki, w schronisku wypiłem kawę i poszedłem niebieskim szlakiem w kierunku granicy i Broumowskich Stenów. O przejściu granicy dowiedziałem się widząc czeskojęzyczne drogowskazy – niech będzie błogosławiona jedność Europy. Dalej nic się nie zmieniło, bo po obu stronach nieistniejącej granicy słychać zarówno polski, jak i czeski język. Ze szczytu Bozanowskiego Spicaka zobaczyłem schronisko na Szczelińcu, zamykając krąg tych dwóch wyjątkowych dni, a u celu podróży stanąłem przed architektonicznym cudem Natury: skalną bramą. Skały ją tworzące są tak ustawione, że tylko razem, wspierając jedna drugą, zachowują stabilność, a wystarczyłoby jedną z nich uchylić, by cała wielotonowa konstrukcja runęła w dolinę. Pokazuje się amerykańskie bramy, jak Delicate Arch, w Utah, bodajże, a o tej równie pięknej bramie i tak bliskiej nam jakoś mało się słyszy.

Dopisek z następnej niedzieli.

Siedzę w pokoju, zakichany, zasmarkany i obolały.. A plany miałem takie piękne!: w sobotę po pracy pójść do lasu na grzyby, a w niedzielę wczesnym rankiem wyjechać w góry. Niestety, w piątkowe popołudnie przyplątała się grypa czy jak tam się nazywa to choróbsko, no i słoneczny dzień oglądam przez okno, rozżalony nie wiadomo na co. Może za tydzień uda mi się spędzić dzień na szlaku?

Póki co wspominam szczelinieckie skały w blasku pierwszych promieni słońca, próbując określić kolor tego światła: podobny nieco do pomarańczowego, ale przecież ładniejszy od niego, podobny do miedzianego, ale tylko podobny… Czy mogło tak być, że bogini świtu udzieliła skałom barwy swojej sukni? Że był to kolor boskiego szafranu? Nie wiem, ale to możliwe, bo kolor był piękny.

Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
Komentarze 5
2010-10-29
Moje inne podróże

Komentarze

Zostaw swój komentarz

Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
08 listopad 2010 20:53
Udało mi się zrobić dobry krok. Przed tygodniem byłem na Babiej, na spokojnie w dobrym towarzystwie. Trzecia nad ranem wyjazd, bez pośpiechu słońca witanie. Tylko chłód nas popędzał.
Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
08 listopad 2010 19:20
Ja także ni e mam czasu na długie wypady, zwykle jadę na jeden tylko dzień. Wstaję o czwartej rano w niedzielę, a około ósmej wchodzę na szlak - doładować akumulatory, jak to ktoś powiedział. W Górach Stołowych byłem w tym roku już trzy razy, za parę dni zamieszczę tutaj opisy poprzednich niedziel w tych górach.
Dziękuję za pozdrowienia. Przyjmij moje🙂
Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
08 listopad 2010 08:42
Z przyjemnością przeczytam. Z braku czasu moje wypady w góry to bardziej zaliczanie, skierowane na spalanie kalorii i odreagowanie. Strzeliniec zwiedziłem w godzinę, biegiem, przeciskając się przez tłum turystów. Po lekturze Twojej relacji uzmysłowiłem sobie co tracę. Pozdrawiam
Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
07 listopad 2010 23:08
Dziękuję za miłe słowo, za dostrzeżenie.
Mam kilka takich opisów swoich ostatnich wypraw w góry, i zamiar stopniowego umieszczania ich tutaj.
Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
31 październik 2010 22:39
Przeczytałem relację jednym tchem. Polecam!

Wycieczka na mapie

Zwiedzone atrakcje

Zaczarowane Podróże - dawniej podroze.polskieszlaki.pl
Copyright 2005-2024